spoon

Smaki Istambułu,

0

Category:

Od lewej: Błękitny Meczet i Hagia Sofia, widok z azjatyckiej części Istambulu, fot. B. Wasik
Od powrotu z Turcji zbierałam się, aby napisać taki tekst. W końcu się udało. Oczywiście będzie on totalnie stronniczy :) Lubie nowe smaki, lubię też poznawać oryginalne smaki potraw, które u nas jakoś funkcjonują - w zmienionej rzecz jasna formie. Cieszyłam się więc, że zjem rzeczy, o których wiele się wcześniej naczytałam (musiałam się przecież jakoś przygotować do podróży!) i które polecano. W czasie moich poszukiwań natknęłam się na stronę Turcja w sandałach, którą z całego serca polecam. Szczególnie, kiedy wybieracie się tam bez wykupionej wycieczki, kiedy sami jesteście swoimi przewodnikami i macie większe pole manewru niż nadzorowani przez przewodnika. 

Na początku chciałam zaznaczyć - nie przejechałam całej Turcji, a byłam 7 dni w Istambule z jeszcze 5 osobami. Nasz hostel mieścił się jakieś pół kilometra od Hagii Sofii i Błękitnego Meczetu. Chcieliśmy zobaczyć zarówno pozostałości po Bizancjum jak i po Imperium Osmańskim (Ataturk był wszędzie - nie trzeba było go szukać, u nas można go porównać jedynie do Jana Pawła II - Piłsudski, bliższy mu z definicji, może się schować), więc chodziliśmy po różnych dzielnicach. 

Istambuł, Istikal Caddesi, fot. B. Wasik

Jeżeli chodzi o samo miasto można powiedzieć, że składa się z trzech głównych części, które łatwo zaobserwować. My będąc zazwyczaj w obrębie starego Konstantynopola, najlepiej poznaliśmy tę część. I mamy tu szokujący niekiedy przekrój społeczeństwa, kiedy dwie ulice w bok od turystycznej części możemy znaleźć się w regionie silnie ortodoksyjnym albo bardzo biednym. Kiedy pójdziemy za Złoty Róg doznamy innego szoku - to część typowo europejska ze wszystkim, co my znamy. Deptaki, sklepy, ludzie też się trochę różnią. Po tym wszystkim, kiedy popłynęliśmy na część azjatycką, wydała nam się ona dość spokojna, trochę nudna, ale posiadająca wspaniały widok na Pałac Topkapi i okolicę. Nie byłam jednak głębiej w tej części - mówię tylko o wybrzeżu. Osobiście myślę, że bardziej opłaca się popłynąć właśnie tam za całe 2 liry, niż wzdłuż Bosforu za 12-45 lir. Dużo piękniejszy widok. 
Istambuł, fot. B. Wasik
Jeżeli chodzi o tytułowe smaki to myślę, że opłacałoby się zacząć od kebabów. Uwaga - to było moje, i chyba nie tylko moje, największe rozczarowanie. Z jagnięciny kebaba w małych budkach nie znajdziesz, a przynajmniej ja nie znalazłam. Za to pełno mięsa wołowego i drobiowego. I teraz tak - nie wiem czym oni karmią te krowy albo czego oni dodają do tego mięsa (jakiegoś jogurtu specyficznego???), ale wołowina do tamtejszych kebabów ma bardzo specyficzny zapach i smak. 
Pierwszym kebabem, którego spróbowałam był Adana. O tyle dla nas charakterystyczny, że jest to mięso mielone, które powinno być pikantnie przyprawione w postaci pieczonych na szpadkach wałeczków.Mój Adana, jakkolwiek smaczny i nowatorski dla mnie w smaku początkowo, stał się dla mnie zmorą przez resztę dnia. Jego smak jakby wżarł się w moją jamę ustną, ale to już nie był ten sam smak, tylko coś co nazwałam smakiem płynu do mycia naczyń. Skutkowało to tym, że do końca wyjazdu miałam węch wyczulony na to mięso i omijałam je szerokim łukiem. Jednak muszę zaznaczyć, że kolega, który również jadł Adanę, nie miał takich problemów. Innymi słowy - można spróbować, aby się samemu przekonać.
Kebabem , który mi baaardzo smakował był ten, którego zjedliśmy w skrajnie małej knajpce umiejscowionej przy wyjściu/wejściu do parku przy pałacu Topkapi. Zawijany, drobiowy z sałatą i innymi warzywami oraz czerwonym pikantnym sosem. Kosztował 5 lir, więc był dużo tańszy od tamtej Adany a pozostawił po sobie dobre wspomnienie.
Powszechne i dobre są za to ekmeki. To rodzaj przekrojonej dużej bułki, którą faszeruje się pieczonym mięsem lub smażoną rybą, sałatą, pomidorami i innymi warzywami. Innymi słowy to coś podobnego do kebabów, które jemy u nas, ale bez sosu.
Dalej mamy pide - łódkowate tureckie pizze bez dodatku sosu pomidorowego, nadziewane za to przeróżnymi rzeczami. Polecam! Wyśmienite!  Szczególnie, kiedy ktoś plącze się między Galatą a Bazarem Egipskim a deszcz leje jakby zbierał się od roku. 
Do tego jeszcze dochodzą zapachy ze skwerów, gdzie często rozstawiają się mężczyźni z pieczoną i gotowaną kukurydzą (One lira! One lira! One lira!), pieczonymi kasztanami (pyszne, smakują jak coś pomiędzy orzechami a ziemniakami), różnym pieczywem i świeżo wyciśniętym sokiem z granatów lub pomarańczy. Przy Błękitnym Meczecie stali sobie natomiast młodzieńcy sprzedający naleśniki z różnymi nadzieniami. 


Pide, fot. B. Wasik

Oddzielnym tematem są tamtejsze słodkości. Głównie dzielą się na lokum, baklawę i chałwę, aczkolwiek mają one tysiące rodzajów. Lokum to odmiana twardej galaretki, ale mi najbardziej przypomina z konsystencji marshmallowsy. Turcy robią je w przeróżnych smakach, posypują cukrem pudrem lub wiórkami kokosowymi, nadziewają bakaliami. Dla mnie boskie.
Witryna sklepu firmy Koska, fot. B. Wasik
 Jeżeli chodzi o dobrze nam znaną chałwę, to nie jestem jej wielbicielką. ALE z zachowania współtowarzyszy łatwo mogę wywnioskować, że lepszej jeszcze nie jedli. Dokładnie mówiąc przywieźli jej kilka(naście?) kilogramów do kraju :). Szczególnie polecana jest chałwa firmy Koska. 
Baklawa natomiast to na pierwszy rzut oka ciasto francuskie zalane ogromna ilością karmelu lub miodu ze zmielonymi bakaliami. Nie jest to jednak ciasto francuskie, ale kilkanaście warstw cienkiego ciasta filo, ale reszta już w przybliżeniu się zgadza. Baklawa jest to przysmak maksymalnie słodki, taki który przesłodził nawet mojego chłopaka ( a powiedział on kiedyś, że nie można się przesłodzić). Mi najlepiej smakował z turecką kawą bez cukru. Wtedy ich silnie słodki smak idealnie współgrał z mocnym smakiem kawy. 
Do tego wszystkiego Turcy mają jeszcze lody - Dondurma. Różnią się bardzo konsystencją od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni - są dużo bardziej zwarte i ciągną się. Nie rozpuszczają się też tak szybko. Ich smaki są bardzo nasycone. Kupiłam czekoladowe. Czułam jakbym jadła zimną czekoladę.

Ostatnim, ale smakiem który najbardziej zapamiętam, jest smak melona, którego wcześniej nie jadłam. Będzie mi go brakować w Polsce. Już brakuje!

I coś do puszczenia w tle... tym razem dwie opcje :)

Rogale drożdżowe Ćwierczakiewiczowej na dwa sposoby

0

Category: ,

Podobno rogale drożdżowe są proste do zrobienia, trudniejsze z nadzieniem, ale jednak do zrobienia. Ja stwierdziłam, że wykorzystam smakowe miody, które mama lubego przywiozła z Sycylii. I co? No to nie do końca był dobry pomysł. Ale muszę przyznać, że pomimo harców nadzienia w piekarniku, to ciasto Ćwierczakiewiczowej wchłonęło to co najlepsze w tych miodach - smak.

Przepis podstawowy: 
Pół garnca mąki, cztery łuty drożdży, pól kwarty mleka, kwaterkę masła i sześć jaj rozczynić jak na bułeczki, przyczynić gdy podrośnie, znowu dać wyrosnąć, a potem rozwałkować w czworograniaste kawałki i zwijać w kształt rogali, zaczynając od rogu. Zostawić na stolnicy do wyrośnięcia, w gorący piec wsadzić, posmarowawszy jajkiem. 

Jak widać przepis łopatologiczny. Przyjęłam więc, że:
Pół garnca mąki to 8 szklanek (przelicznik klik!)
4 łuty drożdży to 50 g
Pół kwarty mleka to pół litra
Kwaterka masła to 250 g
A 6 jaj to 6 jaj :)

Od siebie dodałam łyżeczkę cukru waniliowego.

Dużo, uznałam, że za dużo, więc zrobiłam ciasto z połowy składników. Rezultat to 4 blachy rogalików. Z tych 4 blach 2 zawierały rogaliki nadziewane, które trzymałam około 20 minut w temperaturze 180 stopni w piekarniku - dzięki temu są bardziej gumowate, ale też nadzienie, które się trochę wylało, nie przypaliło się. Kolejne 2 blachy zawierały rogaliki bez nadzienia, posypane lub nie cukrem i były trzymane 25 minut w 180 stopniach, a więc są znacznie bardziej kruche od poprzednich. 



Jeżeli ktoś jest/będzie na Sycylii to polecam te miody. Ja miodów nie lubię, nie wszystkie też te smakowe przypadły mi do gustu, ale jeżynowy, cytrynowy, truskawkowy czy arachidowy okazały się wyśmienite i znalazły się w tych rogalikach.

Na koniec pewien Pan, który spowodował u mnie lekki szok, kiedy usłyszałam go na niemieckiej Vivie (sic!). Fenomenalny głos. W tym teledysku- fenomenalny dzieciak. :)


Kuchenka nowostara i książka nowostara czyli "Jedyne praktyczne przepisy"

0

Category:

Zacznę od tego, że mam nową kuchenkę - taką z bajerami. Znaczy owa kuchenka nowa nie jest, ale dla mnie jest. I z piekarnikiem właśnie się dogadujemy. Trochę topornie nam to idzie, ale się docieramy. przekonałam się jednak, że za dużo bajerów jedynie przeszkadza.
Na dobry początek kupiłam sobie książkę, którą chciałam w swoje ręce dostać już od dawna. Dużo o niej słyszałam i chciałam się przekonać, czy rzeczywiście przepisy w niej zawarte są takie świetne. Jak można się domyślić książka ta to Jedyne praktyczne przepisy Lucyny Ćwierczakiewiczowej, wydana przez Wydawnictwo Nowy Świat.
Wydawca, jak sam stwierdza, doprowadził przepisy Pani Lucyny do stanu używalności dla osób współczesnych. Czyli takich, które miały tyle pecha, że wychowywały się na miarach francuskich (nawet nie wiedziałam, że to są miary francuskie - człowiek uczy się całe życie). I tak mamy kwinty, kwarty, łuty i inne rzeczy. Nie, nie pozmieniał przepisów, ale na co drugiej stronie zamieścił przelicznik. Pomocne, nawet bardzo. Gdyby tylko o garncach nie zapomniał...
Garnce to stara miara, ale zmieniała się z czasem i jako było z innymi miarami - różniła się w zależności od miejsca. A że autorka żyła w określonym czasie to zdaje mi się, że należy przyjąć garniec nowopolski czyli:

1 garniec nowopolski to 4 litry
A to oczywiście dzieli się na kwarty i kwaterki

Co do reszty książki - podoba mi się, że zamieszczono słownik, a mojemu chłopakowi, że jest w niej przepis na miód pitny i kwas chlebowy.
Nie podobają mi się ilustracje, które są miksem starego z nowym i wyglądają śmiesznie. I są dla mnie okropne. Widać tu brak pomysłu.

Farfalle w sosie grzybowo-słonecznikowym

0

Category: ,

Będąc kiedyś w jednym z warszawskich barów sałatkowych, zjadłam tam właśnie owo danie, jednak podane w trochę inny sposób (pomijam, że to był bar szybkiej obsługi, talerze jednorazowe). W oryginalnej "sałatce", która podana była na zimno, a i owszem były grzyby, ale jako laik, który odróżnia co najwyżej kurki i pieczarki, nie wiem jakie (no żadne z powyższych), były też nasiona, ale dyni (no nie miałam).
Z braku powyższych skomponowałam trochę coś innego, ale jednak zachowującego sens. I to na ciepło! Bo jednak ciepłe lepiej smakuje.

Przepis:
200 g farfalle (kokardek)
250 g pieczarek
Natka pietruszki
100 g nasion słonecznika
Ok. litr wody przegotowanej
1/2 szklani wody zimnej
2 łyżki mąki
Sół
Pieprz
1 łyżka ziarenek smaku (albo innej podobnej przyprawy)
Oliwa z oliwek

W garnku na oliwie podsmażamy a potem dusimy pieczarki. Po kilku minutach zalewamy je około litrem wody przegotowanej. Gotujemy na wolnym ogniu przez około 15 minut. Wsypujemy pokrojoną natkę.
W miseczce mieszamy mąkę i wodę, tak aby nie było grudek. Potem wlewamy do gotujących się pieczarek (zagęszczamy i zupa staje się sosem, możemy użyć tu mąki ziemniaczanej, która jest do tego znacznie lepsza, ale trzeba wyłączyć gaz w odpowiednim momencie, aby sos nie stał się budyniem itd.) i mieszamy, aż zgęstnieje. Zdejmujemy z ognia.
Makaron ugotować zgodnie z przepisem na opakowaniu, odcedzić i dodać do sosu. Na sam koniec wsypać słonecznik.

Wersja dla studentów:
Kupić gotowy sos grzybowy lub pieczarkowy i go zrobić zgodnie z przepisem na opakowaniu. Możecie kupić kilka pieczarek i najpierw je poddusić, a potem dorzucić do sosu. Wsypać trochę natki, ugotowany makaron taki jak akurat macie i słonecznik (polecam biedronkowy), zamieszać i zjeść :)

Będąc osobą, która woli słuchać tzw. koncertówek, aż dziw że jeszcze żadnej tu nie wrzuciłam.No i proszę:

Kurak pieczony na butelce z pieprzem cytrynowym i szafranem

0

Category:

Dziś będzie bez zdjęcia, bo tytułowy bohater nie zachował się. Było to jednak pierwsze danie zrobione po powrocie z Turcji i stwierdziłam, że przydałoby się nim pochwalić. Szczególnie, że w moim mniemaniu był to jeden z kuraków, który wyszedł mi najlepiej. A lubię z nimi eksperymentować. :)

Przepis
1 kurczak
Pieprz cytrynowy
Szafran (ja mam turecki, więc słabszy)
Sól
Zioła prowansalskie
Ostra papryka
Słodka papryka
Przyprawa ziołowa do grilla 
Zmielony czosnek

Do tego - 1 butelka

Kurczaka opatulamy w wyżej wspomniane przyprawy. Należy jednak pamiętać, aby nie przesadzać z szafranem - w zależności od tego jaki posiadamy. Mój turecki jako słabszy może być bardziej eksploatowany. Podobnie z ostrą papryką - dodajemy tylko szczyptę jeżeli użyjemy chili. Reszta przypraw spokojnie "sama się ułoży na kuraku". 

Nabijamy drób na butelkę, którą wcześniej napełniamy wodą. Najlepiej nadaje się do tego butelka po piwie. Ustawimy na blasze, na którą również nalewamy trochę wody. Ustawiamy temperaturę na 190-200 stopni. Pieczemy około 1,5 godziny.  

Powyższy miks przyprawowy możemy spokojnie zastosować do pieczenia poszczególnych części drobiu - skrzydełek czy udek.

Lubię jeść przy muzyce. A ta mi bardzo odpowiada :)